Najpierw była Chorwacja. Potem Afryka, Japonia, Australia. Dlaczego to robię? Dlaczego podróżuję na motocyklu

Mimo swojej, nieraz wręcz upierdliwej nadrefleksyjności oraz godnej porucznika Colombo tendencji do zadawania pytań innym, sama sobie nigdy nie zadałam pytania – dlaczego podróżuję na motocyklu? Aż przychodzi taki czas, kiedy ktoś inny zadaje Ci to pytanie i oczekuje wyczerpującej odpowiedzi. I tak od kilku dni zastanawiam się, dlaczego tak naprawdę wykonuję czynność, którą w swoim przypadku uważam za równie naturalną, jak chodzenie.

Pierwsza samotna motocyklowa podróż, której celem była Chorwacja, pokazała mi, że motocykl otwiera serca spotkanych ludzi. Otwiera im dusze, drzwi domów, butelki lokalnego wina, rozwiązuje języki, a nasz duet: Motocykl i Ja, często uznawany jest za nieodkrytą dotychczas gałąź ich drzewa genealogicznego. To nie jest moja nadinterpretacja. Wiem, że do dzisiaj siedzimy z Banditem 600 na gałęziach drzew kilku dalmackich rodzin.

Podczas tamtej podróży przekonałam się, że istnieje ludzka bezinteresowność, chęć pomocy i wsparcia. Nieraz miałam wrażenie, że to spotykani ludzie, którzy dzielili się ze mną tym, co mają najlepsze, stworzyli tę podróż. I wiem, że to właśnie dzięki nim zdecydowałam się wyruszać w kolejne. Może gdybym wtedy wyruszyła na rowerze, to rower, a nie motocykl, stałby się tym wybranym na całe życie. Ale tego już nie sprawdzę. Tak samo nie sprawdzę, jaką rolę odegrała tu płeć. Kolejne podróże potwierdziły, że bez względu na szerokość geograficzną, podróżujący motocykliści budzą w ludziach dobre emocje, które prowadzą do bardzo ciekawych spotkań i zaskakujących przygód. Między innymi, właśnie dlatego podróżuję na motocyklu.

Podróżowanie motocyklem daje możliwość bliskiego kontaktu z otoczeniem. Dzięki temu, mówiąc „po męsku” – biorę cały świat na klatę. Widoki zachwycające i odpychające, zapachy kwitnących sadów, plantacji truskawek, fabryki kapusty. Upały, ulewy, wichury. Szczególnie lubię podróżować z podniesioną szczęką kasku. Wiem, że to bardzo zły nawyk, ale tylko wtedy czuję jak w pełni nasycam się całym światem.  Po zakończonej podróży, bardzo mi tego powietrza drogi brakuje.

Podróżując na motocyklu, mogę wyraźnie postawić granicę między czasem tylko dla mnie, a czasem, kiedy jestem dla reszty świata. To proste: zakładam kask i ruszam. Nie słucham muzyki, nie rozmawiam przez telefon, nie załatwiam spraw. Nikt mnie nie zagaduje, ani ja nie zagaduję nikogo. Na motocyklu nie ma mnie dla innych. Jesteśmy Ja i On, a dookoła Świat.

Podróżuję na motocyklu, ze względu na podobieństwo naszych temperamentów. Mam swoje osobiste biegi, które często zmieniam, a motocykl je rozumie. Jako jedyny nadąża za moją wieczną zmiennością i potrzebą różnorodności. Nieraz pełen luz, za chwilę solidna dawka adrenaliny. Szybko, wolno, daleko, blisko. Nagłe zwroty akcji, kierunków i pomysłów. W zrozumieniu i realizowaniu tych potrzeb motocykl jest niezastąpiony.

Podróżując na motocyklu mogę bawić się podróżą. On sam zachęca mnie do improwizacji – nieplanowanego skrętu, zatrzymania się, zjazdu z głównej drogi, żeby zobaczyć dokąd prowadzi ta polna, bardziej malownicza. Podróżuję na motocyklu, bo mam wrażenie, że w jego towarzystwie, łatwiej przychodzi kierowanie się moim własnym „chcę”, a nie „muszę”.

Podróżuję na motocyklu, bo przekonałam się, że to kształtuje charakter. Motocykl uczy pokory, cierpliwości, pokonywania własnych ograniczeń.  Wracając z podróży motocyklem, mimo że czuję fizyczne zmęczenie, mam w sobie nieopisaną moc, której towarzyszy poczucie, że doświadczyłam czegoś niezwykłego – osobistego katharsis.

Bardzo lubię wszystkie rodzaje podróży. Długie wędrówki, wycieczki rowerowe, pędzące pociągi, autobusy PKS obwieszone kolekcjami proporczyków. Po sezonie spędzonym na motocyklu lubuję się w sprawdzaniu rzeczywistej ładowności bagażnika samochodu. Skoro w podróży na motocyklu miałam niewiele, tam, gdzie nie ma ograniczenia pakowności, zawsze lubię mieć dużo. A nawet jeszcze więcej. I tak do kolejnego sezonu, którego już nie mogę się doczekać.  Bo tylko w podróży na motocyklu czuję się naprawdę wolna. A jak on wchodzi w zakręty…